2.
„Czasem coś w nas umiera
I niekoniecznie chce zmartwychwstać”
Kurt Cobain
Budzenie się każdego ranka, będąc przytłoczonym nadmiarem obowiązków nie jest niczym nadzwyczajnym. Natomiast budzenie się o piątej rano, by móc spojrzeć na wschodzące słońce, na nowy początek, z mętlikiem w głowie i pustką w sercu, a nawet obawą przed kolejnym dniem bez kogoś bliskiego jest sztuką.
Nie za trudną, lecz też nie za banalną. Z pewnością wymaga odwagi od osoby, która boi się świata. Bo przecież i o brzasku można spotkać kogoś równie zagubionego co ona.
Jakby nie patrzeć, życie jest najtrudniejszą, a zarazem najcenniejszą umiejętnością, jakiej większość ludzi nie opanowała. Sprawia wiele trudności, mniej cierpienia, a najmniej przyjemności. Na świecie nie ma równowagi, choć uczeni twierdzą, że przecież matka natura ją uwielbia.
Brednie. Prawdziwymi uczonymi są ci, którzy obserwują w milczeniu, by w samotności spisać to, co dostrzegli. Mądrością nie jest ilość przebytych dróg, a ilość tych, których koniec przyniósł pozytywne i zadawalające człowieka rezultaty.
Szum fal obijających się o brzeg dochodzi do moich uszu jak zza ściany. Kolory poranka nie są aż tak żywe, jak wczorajszego. Wdycham powoli świeże, nadmorskie powietrze. Staram się nie odliczać minut, jakie pozostały mi przed rozpoczęciem kolejnego dnia, a delektować się nimi.
Spoglądam przez zmrużone oczy w daleki punkt na horyzoncie. Gdzieś po drugiej stronie kuli ziemskiej jest on, gdzieś tam powinnam być i ja. Cóż, nawet nie wie, jak blisko jestem, a tak pragnie ujrzeć mnie na własne oczy (nie mówi o tym, męska duma go ogranicza, ale każda kobieta czuje podświadomie każde pragnienie takiego mężczyzny).
Zabawne, ja wiem, jak bardzo zmienił się w przeciągu tych pięciu lat, zaś on może się jedynie domyślać, jeśli o mnie chodzi. Zastanawiam się, co trzyma mnie na wodzy, by nie pójść do ich domu i najzwyczajniej się z nimi przywitać, przytulić, porozmawiać. Tyle… aż tyle.
Wstaję z piasczystego podłoża i, przeciągając się, zmierzam w kierunku wytyczonej wcześniej przeze mnie ścieżki. Odgarniam z czoła kosmyk czarnych włosów, który zmierzwiła mi bryza. Szybko zakładam buty na stopy. Wizja małych ziarenek piasku pomiędzy palcami nie napawa mnie jakimś potrzebnym entuzjazmem.
– Ostatni dzień wolności, co, Avie? – westchnęłam, zakładając przeciwsłoneczne okulary na nos.
Przeciągle spojrzałam na znajomy widok morza. Nad tą wodą czułam się najbezpieczniej, nareszcie wiedziałam, że gdzieś pasuje moja postać. To nie w górach, nie nad jeziorem, nie w lesie, nie w mieście, a właśnie tu. W miejscu i o godzinie, gdy było bardzo małe prawdopodobieństwo, bym natknęła się na znajomą twarz.
Wzdycham tęsknie za dawnym okresem. Kiedyś potrafiłam przebywać na Castelldefels całymi godzinami, czas spędzony tutaj napawał mnie spokojem oraz charyzmą. Dodatkowo lubiłam ten ciepły wiatr okalający nagie ramiona. Niestety na rzecz szybko rozwijającej się kariery musiałam porzucić ten malowniczy zakątek, a wraz z nim i nadzieję na spokojnie przespane noce.
Uśmiechnęłam się, mając w myślach obraz kolejnej wizyty. Tak jak szybko się pojawił, tak i szybko zniknął. Dzwonek telefonu zbyt gwałtownie przywrócił mnie do rzeczywistości.
– Tak? – mruknęłam niezadowolona, że ktoś śmiał mi przeszkadzać w tej chwili.
– Pamiętaj, że masz się dzisiaj nie spóźnić. Samolot do Los Angeles masz o ósmej dwadzieścia jeden. I tym razem nie zapomnij wcześniej zabrać Maiden ze sobą – przypomniał przyjaciel, mając na myśli ostatnie zdarzenie, kiedy to moja Yamaha została przy centrum handlowym.
– Postaram się, ale niczego nie obiecuję – zapewniam i odpalam maszynę. – O której mam być u ciebie?
– Jak najszybciej – odparł prawie że natychmiast.
– Dobra. Ej, a tak w ogóle, to nie powinieneś już słodka spać? W końcu u mnie gdzieś zaraz powinna być szósta. Rano – dodaję z naciskiem.
Prycha. Oczami wyobraźni widzę, jak wzrusza ramionami.
– Może i tak. Nieważne, i tak miałem do ciebie zadzwonić.
Odwróciłam się w stronę asfaltowej drogi, zostawiając za sobą oazę spokoju. Ku mnie zmierzała grupka ludzi w średnim wieku. Bardziej młodocianych.
– Muszę już kończyć, Vivi. Do zobaczenia potem. – Rozłączam się.
W pośpiechu założyłam kask na głowę. Uznałam, że będzie to jednym z rozsądniejszych działań w tej sytuacji. Ostrożnie, acz zdecydowanie popchnęłam motocykl na piasku w celi wyprowadzenia go na drogę. Właściwie to niepotrzebnie go odpalałam.
W miarę zbliżających się osób opanowanie opuszczało moje ciało. Niby nie mam problemu z komunikacją – wręcz nie mogę go mieć – jednakże nie oznacza to tego, że mam ochotę być zaczepiana przez randomowego człowieka na ulicy.
– Hej, czy to nie jest przypadkiem…? Ta, no, jak jej tam?
Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc, co chce powiedzieć.
Nim skojarzył mnie z dość kontrowersyjnym pseudonimem, minęłam całą grupkę z piskiem opon. Kto wie, może uda mu się jeszcze natknąć na moją postać.
Jeżeli dobrze kojarzę, w pobliżu powinna znajdować się ulubiona cukiernia Lynx. Wpadnę do niej po drodze i zabiorę ze sobą coś, co z pewnością umili jej resztę dnia spędzonego w moim wybrednym towarzystwie.
Z tym postanowieniem przemierzałam jeszcze opustoszałe uliczki miasta. Lubiłam tutejsze suche powietrze, lubiłam ten popołudniowy gwar w centrum, lubiłam ten zapach wody połączonej z przyprawami z przybrzeżnych straganów. W pewnym sensie czułam, że w tym europejskim kraju mam swój dom, swoje zagrzane miejsce, stały punkt, do którego mogę zawsze wrócić w dowolnym momencie.
Z Kalifornią nie czułam się aż tak bardzo związana, choć praktycznie mieszkam w niej dłużej. Być może to kwestia wspomnień, może ludzi, z jakimi przyszło mi pracować, a może to po prostu przejawy zmęczenia codzienną rutyną? Życiem?
Prycham w myślach.
Jeśli osoba w wieku dwudziestu dwóch lat czuję się zmęczona życiem, coś musi być chyba na rzeczy. W głębi duszy jednak wiem, że nie o to chodzi. Przyczyna siedzi mocno zakorzeniona we mnie, nie w świecie, w jakim przyszło mi egzystować, bo życiem bym tego nie nazwała.
Podmuch wiecznie letniego zefiru rozwiewa wystające spod bordowo-czarnego kasku pasemka kruczoczarnych włosów, a wraz z nimi porywa także niesforne myśli. Przyjechałam tutaj, by choć trochę odpocząć od rzeczywistości, zrelaksować się. Po prostu wyrzucić z siebie niepotrzebne problemy.
To Miasto Aniołów ma mnie dobić, a nie słoneczna Iberia. Nie ma to jak wrócić nieskazitelnie czystym do starych, wiecznie powtarzających się showbiznesowych brudów. Ograniczenia podcinają skrzydła, a ja zbyt długo zapuszczałam swoje, by bezkarnie się na to godzić.
Lynx i Vivi już nie raz się o tym przekonali na własnej skórze. Kto zadziera ze mną, w przyszłości wie, żeby nie wchodzić mi w drogę. Nie lubię ludzi ślepo podążających za tłumem oraz tych, którzy trzymają się ściśle narzuconych im z góry zasad. A najgorzej mają ze mną ci, którzy nie potrafią myśleć.
Najlepiej powiedzieć, że nie za bardzo przepadam za ludźmi i bliskimi kontaktami z nimi.
…
Znajoma panorama miasta ukazała się moim oczom w iście magicznym wydaniu. Teoretycznie miasto nocą rozżarzone tysiącem, nawet milionem świateł nie robi na kimś, kto widzi taki widok codziennie, aż tak piorunującego wrażenie.
Prawdopodobnie senny nastrój wpłynął na odbieranie przeze mnie otaczających zewsząd moją osobę bodźców. Przeszkadzające na początku spocone skarpetki pasażera obok nie zaprzątały już mojego wrażliwego nosa. Właściwie to nic dziwnego, że poczułam się śpiąca, przy tym „zapachu” każdy po pewnym czasie by poległ.
Odprawa poszła tym razem zadziwiająco sprawnie na lotnisku. Zazwyczaj zdarzało im się gdzieś zawieruszyć drobną, o talii osy Maiden. O dziwo, dziś czekała we właściwym miejscu.
Zarzuciłam plecak na plecy. Nim zdążyłam założyć ochraniacz na głowę, melodia Start me up przebiła się przez materiał dżinsów. Z ociąganiem odebrałam połączenie, nie patrząc na ekran.
– Spójrz za siebie i powiedz mi, jakim cudem przeszłaś tuż obok mnie i nie zauważyłaś moich istnie szalenie machających rąk? – zapytała z rozbawieniem Aria.
Przewróciłam oczami, po czym odwróciłam się w stronę przyjaciółki. Zmęczonym spojrzeniem zlustrowałam ją od stóp do głowy.
– Wyglądasz jakoś inaczej – mruknęłam zamyślona, przeczesując palcami włosy. Kilka z nim zostało na palcach, toteż szybko potrząsnęłam dłonią.
– Chyba jesteś naprawdę śpiąca, skoro nie widzisz tak oczywistej zmiany – westchnęła.
Podeszła do mnie żwawym krokiem i obróciła się wokół własnej osi.
– Ta-da. Teraz ci coś w głowie świta? – Uśmiechnęła się serdecznie.
– Wróciłaś do dredów? – zdziwiłam się, kiedy ta informacja dotarła do mojego teraz wolno myślącego mózgu. – To w sumie logiczne, w innym wypadku nie zapuszczałabyś swoich włosów – przyznałam i uniosłam kącik ust ku górze. – Jesteś sama, czy Vivi też się gdzieś tu kręci?
– On? Coś ty, śpi. Stwierdził, że w przeciwieństwie do ciebie jutro nie może wyglądać jak straszydło.
No tak, Shiro czasami aż zbyt przesadnie dbał o swoje zdrowie. Można by rzec, że dodatkowo zajmował się i moim. Już na pamięć znam te jego długie wywody na temat mojej niezdrowo bladej cery. Jakby wciąż do niego nie docierało, że taki już mam kolor skóry. Choć, co do wiecznie podkrążonych oczu, miał rację. Nie wysypiałam się, i to od dość dawna.
– A co jest jutro? – spytałam, mając nadzieję, że będę mogła nieco poleniuchować.
Chwyciłam kierownicę motoru i powoli zaczęłam go prowadzić w stronę parkingu, gdzie to, jak przypuszczałam, znajdował się samochód brązowookiej. Myślami znajdowałam się w fotelu wysokiego Volvo, kiedy jej słowa orzeźwiły mnie jak kubeł lodowatej wody. Z dodatkiem kostek lodu…
– Kręcicie jakąś tam kampanię reklamową, czy coś, z jakimiś gwiazdami muzycznymi. Zapisałam ci to w kalendarzu na ścianie, sądziłam, że zapamiętasz. – Poklepała mnie po plecach.
– Przecież mówiłam mu, że to nie za dobry pomysł – jęknęłam niezadowolona. – Dobrze wie, co miało miejsce ostatnim razem, gdy miałam styczność z gwiazdeczką popu.
Zerknęłam na Arię zrezygnowana. A miał się zapowiadać dzień bez zmartwień. Żegnaj dobry humorze przez tydzień. I potem oni się dziwią, że nie chcę wracać do Los Angeles. Na moim miejscu też by nie chcieli.
– Zdecydowanie twoich ironicznych uwag nie da się zapomnieć – powiedziała, kiwając głową. – Shiro sam nie wie, w co znowu się wpakował.
– Do niej naprawdę nie dało się zwracać inaczej. Do osób tak upośledzonych umysłowo nie można dotrzeć. A do niej to już w ogóle. Ślepo zapatrzony w media baran, który sam nie mógł podać sobie szklanki z wodą – burknęłam.
– Wiesz, sarkazm czasami naprawdę jest zbyteczny.
– Uwierz, że nie mogłam się powstrzymać. Tak czy inaczej, współpraca jako tako się udała. Przynajmniej dla mnie, bo nasza gwiazdeczka mało korzystnie wyszła.
Shiro będzie musiał mieć dobry powód, bym poszła na ten układ. Moje nerwy nie wytrzymają kolejnych zmanipulowanych przez telewizję pseudoartystów. Ręczyć za siebie nie będę. Każdy powinien mieć swój rozum, inaczej media zawładną ich życiem, a takie osoby mogą pożegnać się z własną wolą i własnymi pomysłami.
– Plusem jest fakt, że tym razem będą to mężczyźni, więc nie powinno być problemów. Z płcią przeciwną dogadujesz się o wiele lepiej – próbowała mnie przekonać, ale sama chyba nie wierzyła w swoje słowa.
– A ty jesteś tego doskonałym przykładem – sarknęłam.
– A żebyś wiedziała.
– Mam ci się dołożyć do operacji zmiany płci? – zaproponowałam, za co dostałam kuksańca w bok.
– Przestań – czknęła.
Zaśmiałyśmy się jednocześnie.
– To, o której mam być na miejscu? – spoważniałam.
– Zaraz po treningu, zapisałam ci na kartce dokładny adres. Z jakieś dziesięć minut drogi dla ciebie spod toru.
– Świetnie – skwitowałam, gdy doszłyśmy do ciemnogranatowego auta.
Sprawnie obie zapakowałyśmy Maiden na przyczepę, po czym od razu padłyśmy na skórzane fotele zmachane.
– Jak zasnę, to zostaw mnie w samochodzie, dobra? – poprosiłam, mając już pod powiekami Saharę.
– Pewnie – odparła z ironią w głosie i odpaliła silnik. – Może jeszcze donieść ci poduszki i kocyk?
– Poproszę – odpowiedziałam sennie, odpływając.
*~*
Trzask zamykanych w furii za mną drzwi odbił się echem w pustej w tym momencie głowie. Wiedziałem, że ta z pozoru błaha sprzeczka skończy się na tym, że z Tomem będziemy na siebie tak poirytowani, iż któryś z nas będzie musiał po prostu wyjść. Tym razem padło na mnie, zresztą jak zwykle…
Zacisnąłem ręce w pięści, by powstrzymać się przed wyrzuceniem z ust wiązanki przekleństw. Słyszę odgłos zamykanych na klucz drzwi. Nie muszę odwracać się, by wiedzieć, że szatyn wygląda tuż zza salonowego okna.
Zgarbiony schodzę po ostatnich kilku stopniach schodków. Właściwie wcale tak źle nie wyszło, już od kilku dni planowałem sobie kilkugodzinny spacer, w którym to uporządkowałbym myśli i wymyślił sposób na poradzenie sobie z presją, jaka ostatnio spadła na mnie w nadmiarze.
Zamykam za sobą ostrożnie furtkę, gdy się odwracam, dostrzegam starszą panią za płotem po przeciwnej stronie ulicy. Poczciwa pani Dickens, zawsze uprzejma, taktowna i o nic nie pyta.
Zrobiło mi się głupio. Musiała słyszeć całą naszą kłótnię z Tomem. Minusem tej ulicy jest właśnie fakt, że z jednego końca możesz usłyszeć, jak ktoś kicha z drugiego. A przyznać jeszcze trzeba, że nie jesteśmy typem cichych awanturników.
Uśmiechnąłem się do niej przepraszająco i czym prędzej starałem się zniknąć z pola widzenia sąsiadki. Facetom w tym wieku nie wypada się już tak zachowywać, zwłaszcza, kiedy o każdym takim wybryku zaraz dowiadują się media.
Z nonszalancją pozwoliłem prowadzić się nogom przed siebie. Co ma być, to będzie. I już. Żadna bardziej skomplikowana filozofia. Poranek minie zdecydowanie za szybko, a po południu obydwoje będziemy robić dobrą minę do złej gry. I tylko ja, i tylko Tom będziemy o tym wiedzieć.
Tuż przy plaży postanowiłem założyć mocne przeciwsłoneczne okulary. Zaraz przed sobą ujrzałem cel, do którego pewnie tak podświadomie dążyłem. A zawsze myślałem, że to miejsce otwierają o znacznie późniejszej porze. Cóż, w takim razie wychodzi na to, że trzeba będzie ułoży sobie nowy grafik randomowego dnia.
Zająłem jedno z miejsc w kącie kafejki. Przetarłem dłonią twarz, po czym uderzyłem nią lekko o stół. Że też znowu nie zdążyłem się ugryźć w język, że też powiedziałem o to jedno słowo za dużo. Brawo. I po raz kolejny siedzę tu i zaczynam użalać się nas sobą… Gdzie w tym sens?
Nie ma…
– To, co zwykle? – Kelnerka ubrana w firmową koszulkę pojawia się znikąd przy moim boku.
Czuję na sobie jej spojrzenie. Chyba za długo zastanawiam się nad odpowiedzią, bo nerwowo stuka końcówką długopisu o czystą kartkę w notesie.
– Nie dzisiaj. Sprawdzę, co mam w kieszeniach i podejdę do kasy – odparłem machinalnie, zbywając ją niedbałym machnięciem ręki.
Ciepły wiatr muska kark, przyprawia o gęsią skórkę i sprawia, że mam ochotę wyjść z własnego ciała, stanąć obok, a potem wrócić do domu. Staram się na chwilę wyciszyć. Dalej jestem poddenerwowany, delikatnie mówiąc, na bliźniaka. Tyle że… większość frustracji już ze mnie uleciało. Dziwne.
Sięgam po kolei do każdej z kieszeni. Po jakiejś minucie na szklanym blacie lądują klucze od domu, jakiś pomięty paragon sprzed kilku dni, kilka dolarów, ledwo piszący długopis, paczka czerwonych Malboro, żółta zapalniczka oraz ta charakterystyczna koperta. To ostatni przedmiot, jeśli mogę to tak nazwać, zwraca moją największą uwagę.
Biorę starannie zapisaną białą kopertę do rąk. Nie mam pojęcia, jak znalazła się w wewnętrznej kieszeni kraciastej koszuli, ale w to nawet nie chcę wnikać. Trochę to niepokojące, lecz wręcz czuję cytrynowo-cedrowy zapach, którym często pachniały listy od niej. Równie szybko jak się pojawiła, tak i zniknęła przyjemnie drażniąca nozdrza woń.
Przysuwam popielniczkę bliżej siebie, po czym majestatycznie zapalam papierosa, szykując się do lektury. Byłoby miło, gdybym wreszcie napisał odpowiedź. Z tego co kojarzę, już jakiś czas temu dostałem ten list w swoje posiadanie.
Jedną ręką wyciągam beżową kartkę z wnętrza koperty, powoli rozkładam ją na stoliku, ale zanim zdążę przeczytać pierwsze słowo, druga, tym razem biała karta, ląduje przede mną. Zmarszczyłem ze zdziwienia brwi. Wychodzi na to, że chciałem odpisać wcześniej. Nieważne, teraz jest do tego idealna okazja. Wyciszę swój umysł, powstrzymam bunt emocji i zwierzę się komuś, komu stuprocentowo ufam. Jakby nie patrzeć, ona zawsze znajdzie dla mnie czas, w przeciwieństwie do niektórych.
7 marca 2012, Home
Hi, Einedrav
Ludzie są dziwni, wiesz? Robisz coś dla nich, spełniasz te narzucone odgórnie wymagania, zabawiasz ich, a potem jednak okazuje się, ze mieli na myśli coś innego i od początku musisz wszystko zaczynać. Ostatnio mam ich naprawdę dość. Chyba powinnam wziąć sobie wolne i odciąć się od tego wszystkiego. Zaczynam mieć paranoiczne wrażenie, że mam alergię na, teoretycznie, istoty rozumne.
Dość niedawno byłam w Mediolanie, jeśli o to pytasz. Tym razem bardziej w sprawach służbowych, więc nie za bardzo miałam czas dla siebie. Niemniej jednak zrobiłam jedno zdjęcie, które jakoś wewnętrznie do mnie przemówiło, mam nadzieję, że Tobie także się spodoba.
Nie podoba mi się to. Znaczy, cieszę się, że z Tomem świetnie się dogadujecie, bo większość rodzeństw może Wam tego pozazdrościć, ale jak na moją intuicję, długo jeszcze tak kolorowo nie zostanie. Wiesz, co mam na myśli. Na własnym doświadczeniu wiem, co się dzieje, gdy między ludźmi na dłuższą metę jest zbyt pięknie.
Well-Known Stranger
P.S. Pisz, póki starczy Ci słów.
Cień smutnego półuśmiechu błąkał się po mojej twarzy, gdy chowałem krótki list do koperty. Kobiety mają ciekawą intuicję, a zwłaszcza ta. Napisała tę wiadomość ponad tydzień temu, chyba będę musiał częściej zwracać uwagę na takie słowa z jej strony.
Ostatni raz zaciągnąłem się przyjemnym, tytoniowym dymem wypełniającym płuca. Zgasiłem papierosa w popielniczce, po czym zabrałem się za odpisanie przyjaciółce, choć nie nią dla mnie była Szybko, ale starannie napisałem „kilka” zdań. Schowałem wszystko do kieszeń, zostawiając pięć dolarów na stoliku. Wstałem z miejsca, poprawiłem spadające na nosie okulary i udałem się przed wejście lokalu. Prawie że wpadłem na stojącą na środku dziewczynę w ciemnym kapeluszu.
W momencie gdy przypadkiem szturchnąłem ją łokciem, zdjęcie wysunęło mi się z dłoni i jakby w zwolnionym tempie upadło tuż przy jej przetartych trampkach. Chciałem się po nie schylić, lecz nieznajoma uprzedziła mnie w tym.
Zadbaną ręką chwyciła fotografię. Przyglądałem się jej z zainteresowaniem.
Kilka osmyków włosów przykleiło się do jej zaróżowionego policzka. Była niewiele niższa ode mnie, na szyi zawieszony miała nieśmiertelnik, którego koniec schowany był pod rubinową koszulką. Skupiłem się na jej rysach twarzy. Były dziwnie znajome.
Uniosła spojrzenie swoich zielonkawych oczu tak, że spoglądała wprost w moje tęczówki. Usta zaznaczone ciemnofioletową szminką uśmiechnęły się do mnie przyjaźnie. Blizna tuż nad górną wargą dodała dziewczynie nuty uroku.
Podała mi zdjęcie, więc szybko je zabrałem. Zauważyłem delikatnie zrobiony tatuaż na nadgarstku – Together für siempre. Brzęk pocieranego pierścionka na małym palcu zadziałał na mnie wybudzająco.
Zamrugałem kilkakrotnie, starając się wybudzić z amoku, w jaki wpadłem.
– Hermosa foto – powiedziała i minęła mnie, wchodząc do kawiarni.
Stałem przez chwilę jak słup soli. Zapomniałem, co miałem właśnie zrobić. Wiedziałem tylko jedno – już gdzieś ją widziałem. Znam ją, tylko nie wiem skąd.
~
Ka. – Ale mnie pociesza. Mieszane uczucia co do mnie czy co do tej historii? Przypomnę Ci jeszcze, że nawet jeszcze nie mam czternastu lat. Niepotrzebnie, bo nasze style zupełnie się od siebie różnią. Kurde, "pozytywne feelsy" to możesz sobie poczytać u Adeline. Mocną historię, powiadasz? Chyba nie jestem do tego jakoś przekonana...
Adeline. – Zobaczysz w swoim czasie, dlaczego Avie. Ja też tak lubię, tylko potem trudno to wszystko odkręcić. Właśnie, o ile jeszcze się da. Wydaje mi się, że w przeciągu sześciu lat spróbował naprawdę wszystkiego, co mógł. Tyle że to nie w nim tkwi problem, a w Billu. On nie chce pomocy. On chce tylko jej. Może i ma szczęście, ale o wiele bardziej wydaje mi się, że wie, jak wykorzystać to, co ma. Bycie dobrym nie oznacza byciem słabym, trzeba tylko uważać, komu się tę dobroć ukazuje. Sam źle ocenił sytuację. Przed "albo" nie ma przecinka! Czy smutne? Nie wiem. Ciekawe skąd taki wniosek, skoro to dopiero jej początek. Zobaczysz, że w rozdziale drugim nie jest wcale bardziej dojrzała od SM... Tak, szczerość jest najważniejsze, ale nie uważam jeszcze, bym jakoś wybitnie potrafiła pisać. Właśnie, a ja internetu nie mam już od trzech tygodni :') Nie chciej, tylko zacznij ćwiczyć. A co do szczegółów, nie potrafię się bez nich obyć.
Sylwia Szymańczuk – Coś tak czułam, że ktoś to powie. Ależ proszę. Kurczę, to teraz mam nadzieję, że jej nie sknocę. Oj tak, z Avie zdecydowanie coś musi być nie tak, i Ty już doskonale wiesz co. Z każdym szczegółem to bym uważała, jeszcze się Wy, czytelnicy, w tym pogubicie. Niestety Kaulitz jest właśnie taką chodzącą kupką nieszczęścia, już ogarnął. Zobaczymy, jak mu to wyjdzie w późniejszym czasie.
attention TH – Do prawdziwego rodzica mu jeszcze daleko, ale już na tym etapie jestem z niego dumna. Jeszcze dużo przed nim. Trafiłaś w sedno, właśnie w takim ośrodku nasz kochana Avie się znalazła. To strasznie miłe, wiesz? Wiedzieć, że kogoś przyciągam aż tak swoim pisaniem, że staje się jego ratunkiem.
Natalie – Haha, ale nie to miałam na myśli, jednakże dziękuję! Damn, to teraz mam wrażenie, że rozdział drugi nie dorównuje w żadnym stopniu dwóm poprzednim wpisom. Mam rację? A ja niezmiernie się cieszę, że Cię intryguję. To chyba najbardziej cenię w książkach/opowiadaniach/powieściach. Spokojnie to dopiero początek, jeszcze nadarzy się okazja, by wytknąć mi błędy.
mileahnne – Osobiście nie uważam, by był jakiś wielki, ale to jest Twoje zdanie, a niegrzecznie by było je podważać. Uwierz, też jestem ciekawa, jak ta historia dalej się potoczy.
unnecessary – Mam pecha do swoich blogów, bo dość często nie dodają się na nich komentarze od czytelników. W szczególności od mojej koleżanki. Dokładnie, u mnie jest to samo. Gdybym chciała, mogłabym czytać każdy wpis na bieżąco. Ciebie studia pochłonęły, a ja żyję w ciągłym stresie, co odbija się na wszystkim, co robię... Cieszę się, że wracasz, bo jakoś tak ostatnio za Tobą tęskniłam. Literówki zawsze na początku są, panuję nad nimi, kiedy czytam to drugi raz (zaraz po dodaniu), więc wychodzi na to, że od razu lepiej tego nie czytać. Ej, ale ja jeszcze nic tu nie pokręciłam. Chyba. Tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że następne opowiadanie dasz podciągnąć pod kategorię "przyziemnego". Choć nie wydaje mi się, by LAA było jakieś wyobcowane. Takie sytuacje nie dzieją się na co dzień, ale nie są też niezwykle rzadkie. Może i okrutna, może i bezlitosna, na pewno zazdrosna.
Noelle Kaulitz – Kurde, to wysoko sobie poprzeczkę postawiłam. Ojej, to urocze. Może po prostu za krótko piszę? Nie, sześć stron A4 to dużo >.< Cóż, będziesz musiała to polubić, ale nie przeczę, że będzie mniej tajemnicze, w końcu trzeba te wszystkie sekrety wyjaśnić.
Adeline. – Zobaczysz w swoim czasie, dlaczego Avie. Ja też tak lubię, tylko potem trudno to wszystko odkręcić. Właśnie, o ile jeszcze się da. Wydaje mi się, że w przeciągu sześciu lat spróbował naprawdę wszystkiego, co mógł. Tyle że to nie w nim tkwi problem, a w Billu. On nie chce pomocy. On chce tylko jej. Może i ma szczęście, ale o wiele bardziej wydaje mi się, że wie, jak wykorzystać to, co ma. Bycie dobrym nie oznacza byciem słabym, trzeba tylko uważać, komu się tę dobroć ukazuje. Sam źle ocenił sytuację. Przed "albo" nie ma przecinka! Czy smutne? Nie wiem. Ciekawe skąd taki wniosek, skoro to dopiero jej początek. Zobaczysz, że w rozdziale drugim nie jest wcale bardziej dojrzała od SM... Tak, szczerość jest najważniejsze, ale nie uważam jeszcze, bym jakoś wybitnie potrafiła pisać. Właśnie, a ja internetu nie mam już od trzech tygodni :') Nie chciej, tylko zacznij ćwiczyć. A co do szczegółów, nie potrafię się bez nich obyć.
Sylwia Szymańczuk – Coś tak czułam, że ktoś to powie. Ależ proszę. Kurczę, to teraz mam nadzieję, że jej nie sknocę. Oj tak, z Avie zdecydowanie coś musi być nie tak, i Ty już doskonale wiesz co. Z każdym szczegółem to bym uważała, jeszcze się Wy, czytelnicy, w tym pogubicie. Niestety Kaulitz jest właśnie taką chodzącą kupką nieszczęścia, już ogarnął. Zobaczymy, jak mu to wyjdzie w późniejszym czasie.
attention TH – Do prawdziwego rodzica mu jeszcze daleko, ale już na tym etapie jestem z niego dumna. Jeszcze dużo przed nim. Trafiłaś w sedno, właśnie w takim ośrodku nasz kochana Avie się znalazła. To strasznie miłe, wiesz? Wiedzieć, że kogoś przyciągam aż tak swoim pisaniem, że staje się jego ratunkiem.
Natalie – Haha, ale nie to miałam na myśli, jednakże dziękuję! Damn, to teraz mam wrażenie, że rozdział drugi nie dorównuje w żadnym stopniu dwóm poprzednim wpisom. Mam rację? A ja niezmiernie się cieszę, że Cię intryguję. To chyba najbardziej cenię w książkach/opowiadaniach/powieściach. Spokojnie to dopiero początek, jeszcze nadarzy się okazja, by wytknąć mi błędy.
mileahnne – Osobiście nie uważam, by był jakiś wielki, ale to jest Twoje zdanie, a niegrzecznie by było je podważać. Uwierz, też jestem ciekawa, jak ta historia dalej się potoczy.
unnecessary – Mam pecha do swoich blogów, bo dość często nie dodają się na nich komentarze od czytelników. W szczególności od mojej koleżanki. Dokładnie, u mnie jest to samo. Gdybym chciała, mogłabym czytać każdy wpis na bieżąco. Ciebie studia pochłonęły, a ja żyję w ciągłym stresie, co odbija się na wszystkim, co robię... Cieszę się, że wracasz, bo jakoś tak ostatnio za Tobą tęskniłam. Literówki zawsze na początku są, panuję nad nimi, kiedy czytam to drugi raz (zaraz po dodaniu), więc wychodzi na to, że od razu lepiej tego nie czytać. Ej, ale ja jeszcze nic tu nie pokręciłam. Chyba. Tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że następne opowiadanie dasz podciągnąć pod kategorię "przyziemnego". Choć nie wydaje mi się, by LAA było jakieś wyobcowane. Takie sytuacje nie dzieją się na co dzień, ale nie są też niezwykle rzadkie. Może i okrutna, może i bezlitosna, na pewno zazdrosna.
Noelle Kaulitz – Kurde, to wysoko sobie poprzeczkę postawiłam. Ojej, to urocze. Może po prostu za krótko piszę? Nie, sześć stron A4 to dużo >.< Cóż, będziesz musiała to polubić, ale nie przeczę, że będzie mniej tajemnicze, w końcu trzeba te wszystkie sekrety wyjaśnić.