Rozdział drugi

2.

Czasem coś w nas umiera
I niekoniecznie chce zmartwychwstać”
Kurt Cobain

Budzenie się każdego ranka, będąc przytłoczonym nadmiarem obowiązków nie jest niczym nadzwyczajnym. Natomiast budzenie się o piątej rano, by móc spojrzeć na wschodzące słońce, na nowy początek, z mętlikiem w głowie i pustką w sercu, a nawet obawą przed kolejnym dniem bez kogoś bliskiego jest sztuką.
Nie za trudną, lecz też nie za banalną. Z pewnością wymaga odwagi od osoby, która boi się świata. Bo przecież i o brzasku można spotkać kogoś równie zagubionego co ona.
Jakby nie patrzeć, życie jest najtrudniejszą, a zarazem najcenniejszą umiejętnością, jakiej większość ludzi nie opanowała. Sprawia wiele trudności, mniej cierpienia, a najmniej przyjemności. Na świecie nie ma równowagi, choć uczeni twierdzą, że przecież matka natura ją uwielbia.
Brednie. Prawdziwymi uczonymi są ci, którzy obserwują w milczeniu, by w samotności spisać to, co dostrzegli. Mądrością nie jest ilość przebytych dróg, a ilość tych, których koniec przyniósł pozytywne i zadawalające człowieka rezultaty.
Szum fal obijających się o brzeg dochodzi do moich uszu jak zza ściany. Kolory poranka nie są aż tak żywe, jak wczorajszego. Wdycham powoli świeże, nadmorskie powietrze. Staram się nie odliczać minut, jakie pozostały mi przed rozpoczęciem kolejnego dnia, a delektować się nimi.
Spoglądam przez zmrużone oczy w daleki punkt na horyzoncie. Gdzieś po drugiej stronie kuli ziemskiej jest on, gdzieś tam powinnam być i ja. Cóż, nawet nie wie, jak blisko jestem, a tak pragnie ujrzeć mnie na własne oczy (nie mówi o tym, męska duma go ogranicza, ale każda kobieta czuje podświadomie każde pragnienie takiego mężczyzny).
Zabawne, ja wiem, jak bardzo zmienił się w przeciągu tych pięciu lat, zaś on może się jedynie domyślać, jeśli o mnie chodzi. Zastanawiam się, co trzyma mnie na wodzy, by nie pójść do ich domu i najzwyczajniej się z nimi przywitać, przytulić, porozmawiać. Tyle… aż tyle.
Wstaję z piasczystego podłoża i, przeciągając się, zmierzam w kierunku wytyczonej wcześniej przeze mnie ścieżki. Odgarniam z czoła kosmyk czarnych włosów, który zmierzwiła mi bryza. Szybko zakładam buty na stopy. Wizja małych ziarenek piasku pomiędzy palcami nie napawa mnie jakimś potrzebnym entuzjazmem.
– Ostatni dzień wolności, co, Avie? – westchnęłam, zakładając przeciwsłoneczne okulary na nos.
Przeciągle spojrzałam na znajomy widok morza. Nad tą wodą czułam się najbezpieczniej, nareszcie wiedziałam, że gdzieś pasuje moja postać. To nie w górach, nie nad jeziorem, nie w lesie, nie w mieście, a właśnie tu. W miejscu i o godzinie, gdy było bardzo małe prawdopodobieństwo, bym natknęła się na znajomą twarz.
Wzdycham tęsknie za dawnym okresem. Kiedyś potrafiłam przebywać na Castelldefels całymi godzinami, czas spędzony tutaj napawał mnie spokojem oraz charyzmą. Dodatkowo lubiłam ten ciepły wiatr okalający nagie ramiona. Niestety na rzecz szybko rozwijającej się kariery musiałam porzucić ten malowniczy zakątek, a wraz z nim i nadzieję na spokojnie przespane noce.
Uśmiechnęłam się, mając w myślach obraz kolejnej wizyty. Tak jak szybko się pojawił, tak i szybko zniknął. Dzwonek telefonu zbyt gwałtownie przywrócił mnie do rzeczywistości.
– Tak? – mruknęłam niezadowolona, że ktoś śmiał mi przeszkadzać w tej chwili.
– Pamiętaj, że masz się dzisiaj nie spóźnić. Samolot do Los Angeles masz o ósmej dwadzieścia jeden. I tym razem nie zapomnij wcześniej zabrać Maiden ze sobą – przypomniał przyjaciel, mając na myśli ostatnie zdarzenie, kiedy to moja Yamaha została przy centrum handlowym.
– Postaram się, ale niczego nie obiecuję – zapewniam i odpalam maszynę. – O której mam być u ciebie?
– Jak najszybciej – odparł prawie że natychmiast.
– Dobra. Ej, a tak w ogóle, to nie powinieneś już słodka spać? W końcu u mnie gdzieś zaraz powinna być szósta. Rano – dodaję z naciskiem.
Prycha. Oczami wyobraźni widzę, jak wzrusza ramionami.
– Może i tak. Nieważne, i tak miałem do ciebie zadzwonić.
Odwróciłam się w stronę asfaltowej drogi, zostawiając za sobą oazę spokoju. Ku mnie zmierzała grupka ludzi w średnim wieku. Bardziej młodocianych.
– Muszę już kończyć, Vivi. Do zobaczenia potem. – Rozłączam się.
W pośpiechu założyłam kask na głowę. Uznałam, że będzie to jednym z rozsądniejszych działań w tej sytuacji. Ostrożnie, acz zdecydowanie popchnęłam motocykl na piasku w celi wyprowadzenia go na drogę. Właściwie to niepotrzebnie go odpalałam.
W miarę zbliżających się osób opanowanie opuszczało moje ciało. Niby nie mam problemu z komunikacją – wręcz nie mogę go mieć – jednakże nie oznacza to tego, że mam ochotę być zaczepiana przez randomowego człowieka na ulicy.
– Hej, czy to nie jest przypadkiem…? Ta, no, jak jej tam?
Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc, co chce powiedzieć.
Nim skojarzył mnie z dość kontrowersyjnym pseudonimem, minęłam całą grupkę z piskiem opon. Kto wie, może uda mu się jeszcze natknąć na moją postać.
Jeżeli dobrze kojarzę, w pobliżu powinna znajdować się ulubiona cukiernia Lynx. Wpadnę do niej po drodze i zabiorę ze sobą coś, co z pewnością umili jej resztę dnia spędzonego w moim wybrednym towarzystwie.
Z tym postanowieniem przemierzałam jeszcze opustoszałe uliczki miasta. Lubiłam tutejsze suche powietrze, lubiłam ten popołudniowy gwar w centrum, lubiłam ten zapach wody połączonej z przyprawami z przybrzeżnych straganów. W pewnym sensie czułam, że w tym europejskim kraju mam swój dom, swoje zagrzane miejsce, stały punkt, do którego mogę zawsze wrócić w dowolnym momencie.
Z Kalifornią nie czułam się aż tak bardzo związana, choć praktycznie mieszkam w niej dłużej. Być może to kwestia wspomnień, może ludzi, z jakimi przyszło mi pracować, a może to po prostu przejawy zmęczenia codzienną rutyną? Życiem?
Prycham w myślach.
Jeśli osoba w wieku dwudziestu dwóch lat czuję się zmęczona życiem, coś musi być chyba na rzeczy. W głębi duszy jednak wiem, że nie o to chodzi. Przyczyna siedzi mocno zakorzeniona we mnie, nie w świecie, w jakim przyszło mi egzystować, bo życiem bym tego nie nazwała.
Podmuch wiecznie letniego zefiru rozwiewa wystające spod bordowo-czarnego kasku pasemka kruczoczarnych włosów, a wraz z nimi porywa także niesforne myśli. Przyjechałam tutaj, by choć trochę odpocząć od rzeczywistości, zrelaksować się. Po prostu wyrzucić z siebie niepotrzebne problemy.
To Miasto Aniołów ma mnie dobić, a nie słoneczna Iberia. Nie ma to jak wrócić nieskazitelnie czystym do starych, wiecznie powtarzających się showbiznesowych brudów. Ograniczenia podcinają skrzydła, a ja zbyt długo zapuszczałam swoje, by bezkarnie się na to godzić.
Lynx i Vivi już nie raz się o tym przekonali na własnej skórze. Kto zadziera ze mną, w przyszłości wie, żeby nie wchodzić mi w drogę. Nie lubię ludzi ślepo podążających za tłumem oraz tych, którzy trzymają się ściśle narzuconych im z góry zasad. A najgorzej mają ze mną ci, którzy nie potrafią myśleć.
Najlepiej powiedzieć, że nie za bardzo przepadam za ludźmi i bliskimi kontaktami z nimi.


Znajoma panorama miasta ukazała się moim oczom w iście magicznym wydaniu. Teoretycznie miasto nocą rozżarzone tysiącem, nawet milionem świateł nie robi na kimś, kto widzi taki widok codziennie, aż tak piorunującego wrażenie.
Prawdopodobnie senny nastrój wpłynął na odbieranie przeze mnie otaczających zewsząd moją osobę bodźców. Przeszkadzające na początku spocone skarpetki pasażera obok nie zaprzątały już mojego wrażliwego nosa. Właściwie to nic dziwnego, że poczułam się śpiąca, przy tym „zapachu” każdy po pewnym czasie by poległ.
Odprawa poszła tym razem zadziwiająco sprawnie na lotnisku. Zazwyczaj zdarzało im się gdzieś zawieruszyć drobną, o talii osy Maiden. O dziwo, dziś czekała we właściwym miejscu.
Zarzuciłam plecak na plecy. Nim zdążyłam założyć ochraniacz na głowę, melodia Start me up przebiła się przez materiał dżinsów. Z ociąganiem odebrałam połączenie, nie patrząc na ekran.
– Spójrz za siebie i powiedz mi, jakim cudem przeszłaś tuż obok mnie i nie zauważyłaś moich istnie szalenie machających rąk? – zapytała z rozbawieniem Aria.
Przewróciłam oczami, po czym odwróciłam się w stronę przyjaciółki. Zmęczonym spojrzeniem zlustrowałam ją od stóp do głowy.
– Wyglądasz jakoś inaczej – mruknęłam zamyślona, przeczesując palcami włosy. Kilka z nim zostało na palcach, toteż szybko potrząsnęłam dłonią.
– Chyba jesteś naprawdę śpiąca, skoro nie widzisz tak oczywistej zmiany – westchnęła.
Podeszła do mnie żwawym krokiem i obróciła się wokół własnej osi.
– Ta-da. Teraz ci coś w głowie świta? – Uśmiechnęła się serdecznie.
– Wróciłaś do dredów? – zdziwiłam się, kiedy ta informacja dotarła do mojego teraz wolno myślącego mózgu. – To w sumie logiczne, w innym wypadku nie zapuszczałabyś swoich włosów – przyznałam i uniosłam kącik ust ku górze. – Jesteś sama, czy Vivi też się gdzieś tu kręci?
– On? Coś ty, śpi. Stwierdził, że w przeciwieństwie do ciebie jutro nie może wyglądać jak straszydło.
No tak, Shiro czasami aż zbyt przesadnie dbał o swoje zdrowie. Można by rzec, że dodatkowo zajmował się i moim. Już na pamięć znam te jego długie wywody na temat mojej niezdrowo bladej cery. Jakby wciąż do niego nie docierało, że taki już mam kolor skóry. Choć, co do wiecznie podkrążonych oczu, miał rację. Nie wysypiałam się, i to od dość dawna.
– A co jest jutro? – spytałam, mając nadzieję, że będę mogła nieco poleniuchować.
Chwyciłam kierownicę motoru i powoli zaczęłam go prowadzić w stronę parkingu, gdzie to, jak przypuszczałam, znajdował się samochód brązowookiej. Myślami znajdowałam się w fotelu wysokiego Volvo, kiedy jej słowa orzeźwiły mnie jak kubeł lodowatej wody. Z dodatkiem kostek lodu…
– Kręcicie jakąś tam kampanię reklamową, czy coś, z jakimiś gwiazdami muzycznymi. Zapisałam ci to w kalendarzu na ścianie, sądziłam, że zapamiętasz. – Poklepała mnie po plecach.
– Przecież mówiłam mu, że to nie za dobry pomysł – jęknęłam niezadowolona. – Dobrze wie, co miało miejsce ostatnim razem, gdy miałam styczność z gwiazdeczką popu.
Zerknęłam na Arię zrezygnowana. A miał się zapowiadać dzień bez zmartwień. Żegnaj dobry humorze przez tydzień. I potem oni się dziwią, że nie chcę wracać do Los Angeles. Na moim miejscu też by nie chcieli.
– Zdecydowanie twoich ironicznych uwag nie da się zapomnieć – powiedziała, kiwając głową. – Shiro sam nie wie, w co znowu się wpakował.
– Do niej naprawdę nie dało się zwracać inaczej. Do osób tak upośledzonych umysłowo nie można dotrzeć. A do niej to już w ogóle. Ślepo zapatrzony w media baran, który sam nie mógł podać sobie szklanki z wodą – burknęłam.
– Wiesz, sarkazm czasami naprawdę jest zbyteczny.
– Uwierz, że nie mogłam się powstrzymać. Tak czy inaczej, współpraca jako tako się udała. Przynajmniej dla mnie, bo nasza gwiazdeczka mało korzystnie wyszła.
Shiro będzie musiał mieć dobry powód, bym poszła na ten układ. Moje nerwy nie wytrzymają kolejnych zmanipulowanych przez telewizję pseudoartystów. Ręczyć za siebie nie będę. Każdy powinien mieć swój rozum, inaczej media zawładną ich życiem, a takie osoby mogą pożegnać się z własną wolą i własnymi pomysłami.
– Plusem jest fakt, że tym razem będą to mężczyźni, więc nie powinno być problemów. Z płcią przeciwną dogadujesz się o wiele lepiej – próbowała mnie przekonać, ale sama chyba nie wierzyła w swoje słowa.
– A ty jesteś tego doskonałym przykładem – sarknęłam.
– A żebyś wiedziała.
– Mam ci się dołożyć do operacji zmiany płci? – zaproponowałam, za co dostałam kuksańca w bok.
– Przestań – czknęła.
Zaśmiałyśmy się jednocześnie.
– To, o której mam być na miejscu? – spoważniałam.
– Zaraz po treningu, zapisałam ci na kartce dokładny adres. Z jakieś dziesięć minut drogi dla ciebie spod toru.
– Świetnie – skwitowałam, gdy doszłyśmy do ciemnogranatowego auta.
Sprawnie obie zapakowałyśmy Maiden na przyczepę, po czym od razu padłyśmy na skórzane fotele zmachane.
– Jak zasnę, to zostaw mnie w samochodzie, dobra? – poprosiłam, mając już pod powiekami Saharę.
– Pewnie – odparła z ironią w głosie i odpaliła silnik. – Może jeszcze donieść ci poduszki i kocyk?
– Poproszę – odpowiedziałam sennie, odpływając.

*~*

Trzask zamykanych w furii za mną drzwi odbił się echem w pustej w tym momencie głowie. Wiedziałem, że ta z pozoru błaha sprzeczka skończy się na tym, że z Tomem będziemy na siebie tak poirytowani, iż któryś z nas będzie musiał po prostu wyjść. Tym razem padło na mnie, zresztą jak zwykle…
Zacisnąłem ręce w pięści, by powstrzymać się przed wyrzuceniem z ust wiązanki przekleństw. Słyszę odgłos zamykanych na klucz drzwi. Nie muszę odwracać się, by wiedzieć, że szatyn wygląda tuż zza salonowego okna.
Zgarbiony schodzę po ostatnich kilku stopniach schodków. Właściwie wcale tak źle nie wyszło, już od kilku dni planowałem sobie kilkugodzinny spacer, w którym to uporządkowałbym myśli i wymyślił sposób na poradzenie sobie z presją, jaka ostatnio spadła na mnie w nadmiarze.
Zamykam za sobą ostrożnie furtkę, gdy się odwracam, dostrzegam starszą panią za płotem po przeciwnej stronie ulicy. Poczciwa pani Dickens, zawsze uprzejma, taktowna i o nic nie pyta.
Zrobiło mi się głupio. Musiała słyszeć całą naszą kłótnię z Tomem. Minusem tej ulicy jest właśnie fakt, że z jednego końca możesz usłyszeć, jak ktoś kicha z drugiego. A przyznać jeszcze trzeba, że nie jesteśmy typem cichych awanturników.
Uśmiechnąłem się do niej przepraszająco i czym prędzej starałem się zniknąć z pola widzenia sąsiadki. Facetom w tym wieku nie wypada się już tak zachowywać, zwłaszcza, kiedy o każdym takim wybryku zaraz dowiadują się media.
Z nonszalancją pozwoliłem prowadzić się nogom przed siebie. Co ma być, to będzie. I już. Żadna bardziej skomplikowana filozofia. Poranek minie zdecydowanie za szybko, a po południu obydwoje będziemy robić dobrą minę do złej gry. I tylko ja, i tylko Tom będziemy o tym wiedzieć.
Tuż przy plaży postanowiłem założyć mocne przeciwsłoneczne okulary. Zaraz przed sobą ujrzałem cel, do którego pewnie tak podświadomie dążyłem. A zawsze myślałem, że to miejsce otwierają o znacznie późniejszej porze. Cóż, w takim razie wychodzi na to, że trzeba będzie ułoży sobie nowy grafik randomowego dnia.
Zająłem jedno z miejsc w kącie kafejki. Przetarłem dłonią twarz, po czym uderzyłem nią lekko o stół. Że też znowu nie zdążyłem się ugryźć w język, że też powiedziałem o to jedno słowo za dużo. Brawo. I po raz kolejny siedzę tu i zaczynam użalać się nas sobą… Gdzie w tym sens?
Nie ma…
– To, co zwykle? – Kelnerka ubrana w firmową koszulkę pojawia się znikąd przy moim boku.
Czuję na sobie jej spojrzenie. Chyba za długo zastanawiam się nad odpowiedzią, bo nerwowo stuka końcówką długopisu o czystą kartkę w notesie.
– Nie dzisiaj. Sprawdzę, co mam w kieszeniach i podejdę do kasy – odparłem machinalnie, zbywając ją niedbałym machnięciem ręki.
Ciepły wiatr muska kark, przyprawia o gęsią skórkę i sprawia, że mam ochotę wyjść z własnego ciała, stanąć obok, a potem wrócić do domu. Staram się na chwilę wyciszyć. Dalej jestem poddenerwowany, delikatnie mówiąc, na bliźniaka. Tyle że… większość frustracji już ze mnie uleciało. Dziwne.
Sięgam po kolei do każdej z kieszeni. Po jakiejś minucie na szklanym blacie lądują klucze od domu, jakiś pomięty paragon sprzed kilku dni, kilka dolarów, ledwo piszący długopis, paczka czerwonych Malboro, żółta zapalniczka oraz ta charakterystyczna koperta. To ostatni przedmiot, jeśli mogę to tak nazwać, zwraca moją największą uwagę.
Biorę starannie zapisaną białą kopertę do rąk. Nie mam pojęcia, jak znalazła się w wewnętrznej kieszeni kraciastej koszuli, ale w to nawet nie chcę wnikać. Trochę to niepokojące, lecz wręcz czuję cytrynowo-cedrowy zapach, którym często pachniały listy od niej. Równie szybko jak się pojawiła, tak i zniknęła przyjemnie drażniąca nozdrza woń.
Przysuwam popielniczkę bliżej siebie, po czym majestatycznie zapalam papierosa, szykując się do lektury. Byłoby miło, gdybym wreszcie napisał odpowiedź. Z tego co kojarzę, już jakiś czas temu dostałem ten list w swoje posiadanie.
Jedną ręką wyciągam beżową kartkę z wnętrza koperty, powoli rozkładam ją na stoliku, ale zanim zdążę przeczytać pierwsze słowo, druga, tym razem biała karta, ląduje przede mną. Zmarszczyłem ze zdziwienia brwi. Wychodzi na to, że chciałem odpisać wcześniej. Nieważne, teraz jest do tego idealna okazja. Wyciszę swój umysł, powstrzymam bunt emocji i zwierzę się komuś, komu stuprocentowo ufam. Jakby nie patrzeć, ona zawsze znajdzie dla mnie czas, w przeciwieństwie do niektórych.

7 marca 2012, Home
Hi, Einedrav

Ludzie są dziwni, wiesz? Robisz coś dla nich, spełniasz te narzucone odgórnie wymagania, zabawiasz ich, a potem jednak okazuje się, ze mieli na myśli coś innego i od początku musisz wszystko zaczynać. Ostatnio mam ich naprawdę dość. Chyba powinnam wziąć sobie wolne i odciąć się od tego wszystkiego. Zaczynam mieć paranoiczne wrażenie, że mam alergię na, teoretycznie, istoty rozumne.
Dość niedawno byłam w Mediolanie, jeśli o to pytasz. Tym razem bardziej w sprawach służbowych, więc nie za bardzo miałam czas dla siebie. Niemniej jednak zrobiłam jedno zdjęcie, które jakoś wewnętrznie do mnie przemówiło, mam nadzieję, że Tobie także się spodoba.
Nie podoba mi się to. Znaczy, cieszę się, że z Tomem świetnie się dogadujecie, bo większość rodzeństw może Wam tego pozazdrościć, ale jak na moją intuicję, długo jeszcze tak kolorowo nie zostanie. Wiesz, co mam na myśli. Na własnym doświadczeniu wiem, co się dzieje, gdy między ludźmi na dłuższą metę jest zbyt pięknie.
Well-Known Stranger
P.S. Pisz, póki starczy Ci słów.

Cień smutnego półuśmiechu błąkał się po mojej twarzy, gdy chowałem krótki list do koperty. Kobiety mają ciekawą intuicję, a zwłaszcza ta. Napisała tę wiadomość ponad tydzień temu, chyba będę musiał częściej zwracać uwagę na takie słowa z jej strony.
Ostatni raz zaciągnąłem się przyjemnym, tytoniowym dymem wypełniającym płuca. Zgasiłem papierosa w popielniczce, po czym zabrałem się za odpisanie przyjaciółce, choć nie nią dla mnie była Szybko, ale starannie napisałem „kilka” zdań. Schowałem wszystko do kieszeń, zostawiając pięć dolarów na stoliku. Wstałem z miejsca, poprawiłem spadające na nosie okulary i udałem się przed wejście lokalu. Prawie że wpadłem na stojącą na środku dziewczynę w ciemnym kapeluszu.
W momencie gdy przypadkiem szturchnąłem ją łokciem, zdjęcie wysunęło mi się z dłoni i jakby w zwolnionym tempie upadło tuż przy jej przetartych trampkach. Chciałem się po nie schylić, lecz nieznajoma uprzedziła mnie w tym.
Zadbaną ręką chwyciła fotografię. Przyglądałem się jej z zainteresowaniem.
Kilka osmyków włosów przykleiło się do jej zaróżowionego policzka. Była niewiele niższa ode mnie, na szyi zawieszony miała nieśmiertelnik, którego koniec schowany był pod rubinową koszulką. Skupiłem się na jej rysach twarzy. Były dziwnie znajome.
Uniosła spojrzenie swoich zielonkawych oczu tak, że spoglądała wprost w moje tęczówki. Usta zaznaczone ciemnofioletową szminką uśmiechnęły się do mnie przyjaźnie. Blizna tuż nad górną wargą dodała dziewczynie nuty uroku.
Podała mi zdjęcie, więc szybko je zabrałem. Zauważyłem delikatnie zrobiony tatuaż na nadgarstku – Together für siempre. Brzęk pocieranego pierścionka na małym palcu zadziałał na mnie wybudzająco.
Zamrugałem kilkakrotnie, starając się wybudzić z amoku, w jaki wpadłem.
– Hermosa foto – powiedziała i minęła mnie, wchodząc do kawiarni.
Stałem przez chwilę jak słup soli. Zapomniałem, co miałem właśnie zrobić. Wiedziałem tylko jedno – już gdzieś ją widziałem. Znam ją, tylko nie wiem skąd.

~
Ka. Ale mnie pociesza. Mieszane uczucia co do mnie czy co do tej historii? Przypomnę Ci jeszcze, że nawet jeszcze nie mam czternastu lat. Niepotrzebnie, bo nasze style zupełnie się od siebie różnią. Kurde, "pozytywne feelsy" to możesz sobie poczytać u Adeline. Mocną historię, powiadasz? Chyba nie jestem do tego jakoś przekonana...
Adeline. Zobaczysz w swoim czasie, dlaczego Avie. Ja też tak lubię, tylko potem trudno to wszystko odkręcić. Właśnie, o ile jeszcze się da. Wydaje mi się, że w przeciągu sześciu lat spróbował naprawdę wszystkiego, co mógł. Tyle że to nie w nim tkwi problem, a w Billu. On nie chce pomocy. On chce tylko jej. Może i ma szczęście, ale o wiele bardziej wydaje mi się, że wie, jak wykorzystać to, co ma. Bycie dobrym nie oznacza byciem słabym, trzeba tylko uważać, komu się tę dobroć ukazuje. Sam źle ocenił sytuację. Przed "albo" nie ma przecinka! Czy smutne? Nie wiem. Ciekawe skąd taki wniosek, skoro to dopiero jej początek. Zobaczysz, że w rozdziale drugim nie jest wcale bardziej dojrzała od SM... Tak, szczerość jest najważniejsze, ale nie uważam jeszcze, bym jakoś wybitnie potrafiła pisać. Właśnie, a ja internetu nie mam już od trzech tygodni :') Nie chciej, tylko zacznij ćwiczyć. A co do szczegółów, nie potrafię się bez nich obyć.
Sylwia Szymańczuk Coś tak czułam, że ktoś to powie. Ależ proszę. Kurczę, to teraz mam nadzieję, że jej nie sknocę. Oj tak, z Avie zdecydowanie coś musi być nie tak, i Ty już doskonale wiesz co. Z każdym szczegółem to bym uważała, jeszcze się Wy, czytelnicy, w tym pogubicie. Niestety Kaulitz jest właśnie taką chodzącą kupką nieszczęścia, już ogarnął. Zobaczymy, jak mu to wyjdzie w późniejszym czasie. 
attention TH Do prawdziwego rodzica mu jeszcze daleko, ale już na tym etapie jestem z niego dumna. Jeszcze dużo przed nim. Trafiłaś w sedno, właśnie w takim ośrodku nasz kochana Avie się znalazła. To strasznie miłe, wiesz? Wiedzieć, że kogoś przyciągam aż tak swoim pisaniem, że staje się jego ratunkiem.
Natalie Haha, ale nie to miałam na myśli, jednakże dziękuję! Damn, to teraz mam wrażenie, że rozdział drugi nie dorównuje w żadnym stopniu dwóm poprzednim wpisom. Mam rację? A ja niezmiernie się cieszę, że Cię intryguję. To chyba najbardziej cenię w książkach/opowiadaniach/powieściach. Spokojnie to dopiero początek, jeszcze nadarzy się okazja, by wytknąć mi błędy. 
mileahnne Osobiście nie uważam, by był jakiś wielki, ale to jest Twoje zdanie, a niegrzecznie by było je podważać. Uwierz, też jestem ciekawa, jak ta historia dalej się potoczy.
unnecessary Mam pecha do swoich blogów, bo dość często nie dodają się na nich komentarze od czytelników. W szczególności od mojej koleżanki. Dokładnie, u mnie jest to samo. Gdybym chciała, mogłabym czytać każdy wpis na bieżąco. Ciebie studia pochłonęły, a ja żyję w ciągłym stresie, co odbija się na wszystkim, co robię... Cieszę się, że wracasz, bo jakoś tak ostatnio za Tobą tęskniłam. Literówki zawsze na początku są, panuję nad nimi, kiedy czytam to drugi raz (zaraz po dodaniu), więc wychodzi na to, że od razu lepiej tego nie czytać. Ej, ale ja jeszcze nic tu nie pokręciłam. Chyba. Tak mi się wydaje. Mam nadzieję, że następne opowiadanie dasz podciągnąć pod kategorię "przyziemnego". Choć nie wydaje mi się, by LAA było jakieś wyobcowane. Takie sytuacje nie dzieją się na co dzień, ale nie są też niezwykle rzadkie. Może i okrutna, może i bezlitosna, na pewno zazdrosna. 
Noelle Kaulitz Kurde, to wysoko sobie poprzeczkę postawiłam. Ojej, to urocze. Może po prostu za krótko piszę? Nie, sześć stron A4 to dużo >.< Cóż, będziesz musiała to polubić, ale nie przeczę, że będzie mniej tajemnicze, w końcu trzeba te wszystkie sekrety wyjaśnić. 

Rozdział pierwszy

1.

"I przyszła taka jakaś dziwna tęsknota.
Łajdaczka nieproszona. 
Za czymś, co jeszcze się nie zaczęło. 
Za smakiem, którego nie zdążyły poznać usta. 
Za dłonią, w której nie znalazła się dłoń.
Za zapachem, który nie obiegał serca"
K. Kowalewska

23 marca 2019, Los Angeles
Pamiętam dotyk Avie na swoim policzku pokrytym lekkim zarostem, każdy pocałunek, jaki składała na moich wargach. Przy niej widziałem, słyszałem i przeżywałem wszystko inaczej, jakby odblokowywała we mnie zupełnie innego człowieka zarezerwowanego jedynie dla jej osoby.
Zamykam na chwilę zmęczone oczy i wyobrażam sobie brzoskwiniowe, pełne usta z blizną nad górną wargą, po lewej stronie. Po raz kolejny składam słodki pocałunek na tych nietuzinkowych ustach.
Zapamiętałem każdy szczegół jej ciała, każdą reakcję na mój widok. Lecz jednego nigdy nie potrafiłem pojąć – jak w stanie taka na pozór niewinna i łagodna istota, może wpłynąć na takiego mężczyznę jak ja? Od początku była to dla mnie zagadką, jakiej nie zdołałem rozwikłać.
Wdycham powoli ciężkie powietrze. Lubię przypominać sobie dni, które mi przepadły i nigdy nie zdołają już powrócić. Czasami wracam do dni, kiedy czuła się przybita. Wtedy przychodziła do mnie, obejmowała delikatnie od tyłu chudymi, aczkolwiek umięśnionymi rękoma z pomalowanym zazwyczaj na szaro paznokciami, kurczowo wtulała się w moje plecy, a ja obracałem się powoli w uścisku w jej stronę, tak, aby móc zobaczyć każdy detal jej twarzy.
Za każdym razem widziałem ściągnięte brwi, które świadczyły o tym, że gorączkowo się nad czymś zastanawiała; spokojnie oczy utkwione w moich czekoladowych tęczówkach oraz zaciśnięte usta, zwężone w poziomą kreskę, choć nieraz je przygryzała aż do krwi. Przywierała do mnie mocniej z każdym oddechem, wtulała twarz w tors, a ja przyciągałem ją do siebie jeszcze bardziej, jakbym bał się, że zaraz wyślizgnie się z objęć.
I szeptała cichutkim, słabym, a nawet zachrypniętym od płaczu głosem: Bądź moim Achillesem, mym Zorro, Aniołem, kimkolwiek. Po prostu mnie strzeż. A ja obiecywałem, że będę każdym z nich. Czy dotrzymałem słowa? No cóż, w pewnym sensie tak, lecz, jak wiadomo, każdy bohater ma swoją czarną stronę, swój słaby punkt.
Moim słabym punktem była, jest i będzie dalej ona.
Niekiedy wracam do dni, w których była nader szczęśliwa i emanowała masą pozytywnej energii. Wtedy brała za wytatuowaną dłoń, pewnie splatając ze sobą palce, i ciągnęła do obranego przez siebie celu. Nieraz wyciągała mnie do ulubionej kawiarni na porcję karmelowych lodów z dodatkową posypką, a ja przyglądałem się jej z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Zdarzało jej się, że zabierała nas na molo, gdzie przesiadywaliśmy ze stopami zwieszonymi z pomostu, zaś fale delikatnie, wręcz nieśmiało muskały naszą wrażliwą skórę stóp. Opowiadaliśmy sobie historie, o których wcześniej zapomnieliśmy wspomnieć. Śmialiśmy się ze swoich głupich wyborów i zatracaliśmy w sobie nawzajem jeszcze bardziej.
Oboje mieliśmy świadomość, że jedna osoba nie będzie potrafiła normalnie funkcjonować bez drugiej. Bo to tak, jakby choremu na astmę zabrać inhalator – da się z tym żyć przez kilka godzin, potem organizm powoli, stopniowo zaczyna odrzucać otoczenie.
Tak, oboje byliśmy chorzy. Nazywaliśmy to miłością, reszta chorobliwą obsesją.
Bywały też dni, co były neutralne. Ni to szczęśliwe, ni to smutne. Po prostu nijakie, a tych nienawidziłem najbardziej. Właśnie w takie godziny nie wiedziałem, czy lepiej będzie obejrzeć z nią horrory, które tak bardzo uwielbiała, czy może zabrać w jakieś nieznane do tej pory jej miejsce. Zawsze też istniała trzecia opcja, mówiąca o spotkaniu z bratem i jego dziewczyną. Chociaż ten scenariusz nie zawsze był kolorowy, bo obie nie pałały do siebie dużą dawką sympatii. O czym z bliźniakiem dobrze wiedzieliśmy i staraliśmy się pogodzić z ich odczuciami.
O uszy obija mi się dźwięk policyjnych syren. Miasto Aniołów nie do końca posiada trafną nazwę. Zacisnąłem prawą rękę w pięść, po czym stanowczo zaciągnąłem się dogasającym papierosem. Przetarłem spuchniętą twarz drżącą dłonią.
Jednak najczęściej nękały mnie chwile, kiedy pisaliśmy do siebie listy. Jakby mój umysł nie chciał pogodzić się z faktem, iż tym razem już nie napiszę do niej tych kilku kartek. W tamtym okresie nie widziałem jej materialnie, mogłem tylko operować wyobraźnią, by zobaczyć, jak bardzo się zmieniła w przeciągu miesięcy, lat. Nie mogłem usłyszeć tego ciepłego głosu, który skutecznie koił zszargane nerwy. Nie czułem bliskości jej ciała pachnącego cytrusami zmieszanymi z cedrem (ta woń nierzadko przyprawiała mnie o zawroty głowy).
Mogłem jedynie przelewać to, co czułem na papier, choć wiedziałem, że nie uda mi się odwzorować powagi uczuć, pragnień, tęsknoty – o niej nigdy nie wspominałem… Odpisywała tak szybko, jak mogła. Wiedziała, że niecierpliwie czekam na ten odzew; w każdym rękopisie zamieszczała jakąś cząstkę siebie. A to kawałek tekstu piosenki, a to pocztówkę z danego miejsca, czy też zwykłe, własnoręcznie wykonane zdjęcie krajobrazu, przyrody, ludzi, lecz nie siebie.
Za to nigdy nie pisała, co robiła, jaki obrała cel w życiu, czy jest szczęśliwa. Pomijała te tematy, więc musiałem to uszanować, w końcu każdy ma swoje wewnętrzne granice. Nie chciałem jej popędzać, sama powinna wybrać odpowiedni moment, by choć trochę mi zaufać. Z czasem wyjawiłaby mi wszystko, tak twierdziłem, otwierając scyzorykiem koperty zaklejone z kobiecą starannością.
Niechętnie wstałem z drewnianego krzesła, dogaszając papierosa o kant biurka. Cicho zamknąłem za sobą drzwi ciemnego pokoju. Zaczyna zapadać zmierz, to idealna pora na utulenie do snu Ines. Im staje się coraz większa, tym coraz trudniej przychodzi mi do niej zaglądać. Odnoszę wrażenie, że mnie nienawidzi.
Zatrzymałem się, zmieszany, przed pokojem dziewczynki. Nie jestem gotów, dzisiaj też nie jestem gotów. Znowu. Nabieram w płuca łapczywie powietrza, po czym niepewnie chwytam i przekręca klamkę. Zajrzałem przez niewielką szparkę do pomieszczenia.
Na widok sześciolatki coś ścisnęło mnie w gardle. Stoję tak chwilę, jej podobieństwo znowu rzuca mi się w oczy, powodując natłok niechcianych myśli, w tym wspomnień.
Bardziej boję się swojej córki czy siebie?
– Tatusiu? – wyrywa mnie z letargu.
Zawstydzony unoszę wzrok, by móc pochwycić jej spojrzenie. Tak jak przypuszczałem, przygląda mi się z obawą. Nie chce mnie tu
 – Tak, aniołku? – Szepczę ze sztuczną troską.
Chłodny wiatr, dostający się przez uchylone okno, smaga mój policzek. Pragnę stąd zniknąć, teraz, niczym gówniarz, który z dużo za dużą dawką procentów we krwi wraca do domu.
 –  Psecytas mi na doblanoc bajke?
Sepleni – dziwię się w myślach. – Ano tak, śpiąca jest przecież. Która to godzina?
Z zaangażowaniem oddaję się poszukiwaniom zegarka, byleby tylko zyskać na czasie. Czuję, jak krew zaczyna odpływać mi z twarzy, a serce zwalnia swoją pracę.
I pamiętaj, nie ma się czego bać. Chyba. – słowa odbijają się echem od ścian umysłu. Jej ostanie słowa. 
Żadnego zegara nie udaje mi się znaleźć, toteż zrezygnowany jestem zmuszony do odpowiedzi:
–  Oczywiście – odpowiadam półgłosem i wchodzę do pokoju.
Uczucie wyobcowania ogarnia mnie niemal za przekroczonym progiem. Nie byłem zadowolony z siebie. Nie tak zachowuje się dorosły, prawie trzydziestoletni mężczyzna. Sztywno siadam na skraju dziecięcego łóżka. Wzdycham, sięgając po jedną z książek leżących na etażerce.
– Wybierzesz sobie jakąś, dobrze? – Podaję Ines przedmiot do rąk.
Uśmiecha się beztrosko, na co kulę się w sobie jeszcze bardziej.
– Jasne. Ale ja ce te, co zawse – przeciągnęła ostatnią sylabę, ziewając donośnie, tym samym ukazując swoje zdrowe mleczaki.
– Tę, co zawsze… - zamyśliłem się, pocierając z zakłopotania dłonią brodę. Nie mam pojęcia, jaką bajkę czytał jej Tom najczęściej. A nie zapytam się przecież wprost, nie wypada.
– O te. – Wskazała tytuł z tyłu książki.
– Dobrze, przeczytam ci, a potem szybko idziesz spać. Co ty na to? – Rozluźniłem się nieco, dostrzegając małą rączkę kurczowo trzymającą moją dłoń.
– Taak, a telaz cytaj – ponagliła, przysuwając się bliżej mojego boku, by móc razem ze mną śledzić czytany tekst, uprzednio szczelnie okrywając się po pachy kołdrą z kwiatowym wzorem.


Historyjka jeszcze się nie skończyła, a usłyszałem płytki oddech dziecka pogrążonego w głębokim śnie. Ostrożnie wstałem z łóżeczka. Ucałowałem córkę w czoło, sam się sobie dziwiąc. Wcześniej takie gesty wobec niej przychodziły mi z ogromną trudnością, ten był prawie że naturalny.
Pokój zatonął w czerni, gdy zgasiłem światło. Kilka sekund później schodziłem już po schodach prowadzących wprost do salonu. Cień uśmiechu pojawił się na moich ustach, kiedy uświadomiłem sobie, co przed chwilą właśnie się wydarzyło.
Byłaby ze mnie dumna, na pewno.
Wykonałem ostatnie zadanie, jakie zostało mi powierzone dzisiejszego dnia, toteż teraz mogę bezkarnie udać się do swojego gniazdka w domu. Jeśli przemknę bezgłośnie, Tom nawet nie zauważy, że zszedłem na dół, więc nie będziemy mieli okazji na krótką rozmowę.
Choć ta z pewnością dobrze by nam zrobiła – ostatnio nie przebywamy ze sobą. Stałem się za bardzo zamknięty w sobie, by mógł do mnie dotrzeć. Z początku próbował, lecz szybko stracił zapał, widząc moje wiecznie niezadowolenie.
Tchnięty wewnętrznym impulsem zdecydowałem się na wypicie lodowatej, orzeźwiającej szklanki wody. Zatem zamiast skierować się w stronę grubych, dębowych drzwi, udałem się do holu, z którego to dało się dostrzec pojedyncze światło nad kuchenką.
Przetarłem twarz dłonią, by chociaż częściowo zakryć swój wewnętrzny niepokój przed gitarzystą. Dziwne, żywiłem wiele uczuć wobec Toma, ale nie niepokój… Musiał to zaobserwować, gdyż niechętnie oderwał ode mnie wzrok.
– Powinieneś się przespać. Wyglądasz… okropnie, Bill – stwierdził, obracając się w moją stronę, na co jedynie prychnąłem lekceważąco, po czym wyciągnąłem butelkę schłodzonej wody z lodówki, zaś w drugą rękę chwyciłem puszkę piwa. – A to zdecydowanie ograniczyć –  zasugerował szatyn, opadając na krzesło przy kuchennym blacie. –  Myślisz, że nie widzę, co się z tobą dzieje?
– No nie, znowu zaczynasz? Już to przerabialiśmy – mruknąłem. – A poza tym, piwo nie jest dla mnie, a dla ciebie – powiedziawszy to, zająłem miejsce naprzeciw bliźniaka, zasłaniając mu tym samym grający w tle telewizor. – Ja zadowolę się marną wodą – chciałem dodać coś jeszcze, ale słowa nie przeszły mi przed gardło.
Uniosłem wzrok, by widzieć dokładnie swojego rozmówcę.
– Tom, pamiętasz naszą poprzednią rozmowę? – Zagadnąłem i upiłem spory łyk ze szklanki, jakbym pił coś o wiele mocniejszego. – Latały wtedy talerze, Ines była zdezorientowana, ty na mnie wrzeszczałeś, a ja miałem cię tak głęboko w dupie, że to aż niemożliwe. Właśnie coś sobie uświadomiłem – wypowiedziałem się ze zdziwieniem w tonie.
Na twarzy Toma pojawił się szeroki uśmiech. Dobrze znałem tę minę. Liczy na to, że wreszcie zacznę poprawnie żyć, że zrozumiałem swój błąd, że snów będę jego młodszym, kochanym braciszkiem. Nie będę. Szkoda, że ja nie mogę równie silnie wierzyć w te złudzenia.
– Zanim coś powiesz, po prostu mnie wysłuchaj – ostrzegłem go oschle, to też nie umknęło jego uwadze. – Dawno założyliśmy się, że jeśli zagadam do Rauch…- zająknąłem się. Jej nazwisko z trudem przeszło mi przez ściśnięte gardło, a co dopiero, gdybym musiał wypowiedzieć jej imię. Odczekałem chwilę i ponownie zabrałem głos: – ...to wykonasz jedną moją zachciankę. Mam nadzieję, że to pamiętasz. Właśnie przyszedł moment na spłacenie tego długu, Tom. – Pochyliłem się nad nim, zniżając wokal do ledwo słyszalnego szeptu. – Wysłuchasz tej historii z moich ust. Już dłużej nie mogę dusić w sobie tych wspomnień. Wciąż nie potrafię o niej zapomnieć. Nie mogę powstrzymać łez cisnących mi się do oczu na każdą, nawet najmniejszą wzmiankę o niej. Nie potrafię, Tom. Czasami mam wrażenie, że stoi tuż obok. Że znowu spogląda na mnie swoim figlarnie seksownym spojrzeniem. Czuję ją dalej przy sobie, a przecież jej już od tak dawna nie ma… Tęsknię za tym jednym dotykiem. Ona była tak cholernie moja. Tylko moja. Nie umiem się pozbierać, choć minęło już sporo czasu, nieprawdaż? Ty nie chcesz mnie widzieć w takim stanie, mała pewnie też nie, a ja brzydzę się, gardzę sobą za to, co robię. Jestem pieprzonym egoistą – przyznałem łamiącym głosem, upuszczając szklankę na podłogę.
Brzęk tłuczonego szkła rozszedł się po całym mieszkaniu. Poczułem, jak we mnie równie szybko i gwałtownie coś pęka, rozlewając całą zawartość po zesztywniałym ciele.
– Być może ty widziałeś to wszystko inaczej, kolej na to, żebyś usłyszał moją wersję, a potem zrobisz, co zechcesz. Robię to dla Ines, nie chcę, by miała takiego ojca w pamięci. Więc siedź na dupie i mnie słuchaj. Nie odejdziemy od tego stołu, dopóki nie skończę, zrozumiano?
– Tak, Bill – zapewnił, poprawiając pozycję na krześle. – Pamiętaj, że ze zawsze, mimo wszystko, jestem przy tobie. Może nie ciałem, ale duchem. Możesz zaczynać.
– Nie poganiaj mnie. – Zgromiłem go chłodnym spojrzeniem.
Swoją postawą chciałem pokazać pewność siebie, stabilizację emocjonalną. Ale tak naprawdę oboje wiemy, co dzieje się pod skorupą mechanicznej lalki, jaką się stałem. Cierpię, tam w środku, gniję. Lecz nie obwiniam za to Avie. Przez myśl mi nawet nie przemknęło, by było to spowodowane z winy tak słodkiej i niezwykle delikatnej istoty, jaką była. A właściwie wciąż jest.
– Wszystko zaczęło się od…

*~*

San Francisco, godzina 21:06
Ile można siedzieć w przytłaczającej ciemności, czekając na chociażby nikłe mignięcie światła? Zdrętwiałe ręce nie mają ochoty walczyć o coś, czego nigdy nie zdołam dosięgnąć. Pozostawienie w odosobnieniu z własnymi myślami jest czasami niezwykle nierozważną decyzją, nieprawdaż? Najróżniejsze pomysły mogę wpaść wtedy do głowy. A zwłaszcza do głowy kreatywnej osoby.
Skrzypnięcie otwieranych, metalowych drzwi sprawia, że mam ochotę skryć się w najdalszym kącie celi. Lekka poświata wpada do pomieszczenia wraz z nią pojawia się nieznanej mi postury postać. Zmrużyłam oczy, by choć trochę wyostrzyć sobie obraz.
Dziwne, zwykle przychodzi starszy pan ze znudzony wyrazem twarzy, zerka przez okienko, a dopiero potem posiłek ląduje po mojej stronie (z tego, co zauważyłam, mężczyzna trzyma niewielką tacę w rękach).
Zapach jaśminowej herbaty delikatnie muska moje nozdrza – dawno nie miałam okazji wąchać czegoś równie przyjemnego. Jestem pewna, że nie jest obeznany w zasadach panujących w tym miejscu.
Źródło światła niknie, lecz „gość” wciąż przebywa po niewłaściwej części strefy.
– Czego chcesz? – burknęłam nieprzyjaźnie, spoglądając groźnie spod czarnej grzywki opadającej mi na oczy.
– Myślałem, że przyjemniej ci będzie zjeść kolację w czyimś towarzystwie i… - milknie, kiedy podnoszę się z trudem na nogi.
– Za takie myślenie, wierz mi, szybko pożegnasz się z tym jakże przytulnym budynkiem – zironizowałam i uśmiechnęłam się do niego krzywo.
– Jak widać, jeszcze się trzymam.
– Jeszcze – szepnęłam dobitnie. – Nie obawiasz się, że coś ci zrobię? Wiesz, w końcu ludzi bez powodu nie umieszcza się w takim ośrodku. To nie dom spokojnej starości, chociaż tutaj też rodzina pozbywa się członków rodziny.
Postawił tackę na małym stoliku, przy którym aktualnie stał. Przez chwilę patrzył w górę, po czym chwycił i pociągnął coś palcami w dół. Syknęłam, gdy z początku ostre światło wdarło się pod moje powieki, drażniąc nieprzyzwyczajone oczy.
– Nie, akurat o to się nie martwię. Nie masz wolnych rąk, a stopami nie jesteś w stanie nic mi zrobić – zauważył, mieszając małą łyżeczką herbatę.
Ciekawe, sądziłam, że chciał… właściwie to co? Wcześniej go nie widziałam, w ogóle. Ludzie tutaj nie pojawiają się i nie znikają bez przyczyny. On coś musi chcieć. Musi.
Usiadłam ociężale przy stoliku, by spożytkować w miarę pożywne danie. Zaczęłam od herbaty, sprawdzając, czy nie ma podejrzanego zapachu bądź konsystencji. Byłam prawie pewna, że substancja jest czysta. Okazała się nie tak gorąca, jak myślałam. Wychłodzenie organizmu jest poważną sprawą, a ja byłam wręcz przekonana, że reszta załogi nic by sobie z tego nie zrobiła, po prostu pracowaliby dalej.
Na około kwadrans nastała między nami cisza, potem chłopak rozpoczął konwersację:
– Nie do końca zgadzam się z tutejszymi przepisami. To, co ci robią, powinno ujrzeć światło dzienne. Nie jesteś królikiem doświadczalnym, też przecież masz czucia. Przede wszystkim jesteś człowiekiem, a więc istotą rozumną. Czujesz i reagujesz na wszystko, co ma związek z twoim otoczeniem.
– Gratuluję spostrzeżeń, ale to niczego nie zmieni. Nagle nie zmienią się ludzie, a ja nie poczuję się lepiej. Poza tym, w ogóle nie powinno cię tu być. To zakazane – podkreśliłam. – A co do moich rąk, zastanowiłabym się na twoim miejscu dwa razy, czy na pewno są takie ograniczone, na jakie wyglądaj. – Na zakończenie puściłam mu perskie oko.
– Pomyślałem sobie, że poznam cię trochę lepiej. Nie z tej naukowej strony…
– Mówiłam ci już, że myślenie nie jest twoją mocną stroną – wtrąciłam kąśliwie.
– Jak masz na imię? – Zapytał niewzruszony.
– Jestem tylko kolejnym wpisem na liście przy liczbie czterysta osiemdziesiąt trzy – mruknęłam.
Zaśmiał się serdecznie, choć w moich uszach zabrzmiało to raczej gorzko.
– Pytam się o twoje prawdziwe imię. Nigdzie nie mogłem go znaleźć, właściwie to twoje akta gdzieś na razie przepadły. – Uderzył się otwartą dłonią w czoło. – No tak, zapomniałem. Jestem Sam.
Jak ja mam na imię? Nie pamiętam.. Nie wiem nawet, ile mam lat. Jakie to miasto? Zmarszczyłam z zamyślenia brwi. Moje akta nie mają prawa się zawieruszyć, to dla instytutu sprawa życia i śmierci. Coś mi tu nie gra.
– Chyba… na imię mi – urwałam, niepewna. – Nie mam bladego pojęcia, wymyśl sobie jakieś.
– Tak jak myślałem. – Pokiwał głową. –Zrobili ci totalnie pranie mózgu. Avie, to twoje imię, a przynajmniej na takie się natknąłem. Oni nazywają cię inaczej, słyszałem.
Zawieszam wzrok na ledwo rozpoczętej kaszy z jogurtem. Jakoś apetyty nagle mi zależał. Fala niekontrolowanego gorąca buchnęła we mnie z przerażającą siłą.
Ile czasu przebywam w Asylum?
– Chcę cię zbadać.
Na te słowa sztywnieję, wbijając wściekłe spojrzenie w oczy Sama. Nie pozwolę kolejnej osobie mnie wykorzystać. Nie.
– Nie chcesz. Gryzę. – Ukazałam rząd niedawno białych zębów.
– Zrobię to od innej strony oraz w znacznie krótszym czasie i przyjemniejszą dla ciebie metodą. Zaufaj mi.
Naiwny – pomyślałam. – Przyda się, oj, nawet nie ma pojęcia jak bardzo mi się przyda.
– Powiedzmy, że się zgadzam, ale stawiam swój jeden warunek: na koniec zrobisz coś dla mnie, zgoda?
– A dokładnie co?
Prycham.
– Na koniec. Chyba że wolisz od niego zacząć, tyle że wtedy twoja próba zbadanie mnie nie pójdzie po twojej myśli, Sam.
Staram się pozbierać myśli, by wszystko poszło zgodnie z układanym tygodniami planem. Spadł mi niczym grom z jasnego nieba, dokładnie takiej osoby potrzebowałam. Obeznanej na szczegółowym planie tego budynku, a skoro do mnie trafił, musi go znać.
– Opowiedz mi wszystko, co pamiętasz. Tylko tyle, nic więcej. – Wzrusza obojętnie ramionami.
– Kiedy przebywałam tu swoje pierwsze dni, wierzyłam, że są tu dobrzy, współczujący ludzie – zaczęłam. – Myślałam, że zrozumieją moją sytuację – spojrzałam stanowczo w barwne tęczówki chłopaka. – Jestem matką, o ile sobie tego nie wymyśliłam. Straciłam obie miłości życia. Jedną, z którą byłam mocno związana, drugą, której nawet na oczy nie widziałam.
– Czy on wiedział, że ty…? – Nie dokończył, bowiem jego uwagę zwróciła niezjedzona przeze mnie kolacja.
Skinęłam ukradkiem na niego głową.
– Nie, nie wiedział.
– Dlaczego? – spytał dobitnie, naruszając moją bezpieczną granicę prywatności.
– Gdybyś… Bo widzisz… Ech, wystarczyłoby, że porozmawiałbyś z nim chwilę. Nie, nawet nie chwilę, zamienił tylko jedno słowo. Jedno zdanie z jego ust dałoby ci odpowiedź na to pytanie – uogólniłam, zsuwając się niżej na niewygodnym krześle. – On po prostu był zbyt kruchy, zbyt wrażliwy, za delikatny, by móc poradzić sobie z taką informacją.
– Ale po co to zrobiłaś? Bo dalej nie za bardzo to rozumiem, Avie.
Westchnęłam. 
Kiedy kochasz kogoś naprawdę, pragniesz go chronić przed każdym wcieleniem zła tego pieprzonego świata. Nawet przed sobą…

~
April Vorreiter Cieszę się, że zdołałam przykuć Twoją uwagę. Hm, czy ja wiem, dużo tajemniczości, jak dla mnie, tam nie ma. Ale nie mnie to oceniać. Ano widzisz, jednak się chyba doczekałaś.
Ka. Co racja, to racja. Jakoś prologi na razie najlepiej mi wychodzą, tajemnica musi być. Znowu smutno? Może dlatego, że to koniec, a nie początek ^^
Noelle Kaulitz Jejku, dziękuję, to strasznie miłe! W ogóle dalej nie mogę z tego, że myślałaś, iż mam szesnaście lat. O czym Ty, kurde, myślałaś? I co, znalazło się na tej liście tekstów, do których wracasz niemal codziennie? 
Sylwia Szymańczuk A i owszem, to jest ten tekst, który już kiedyś czytałaś. Tylko "trochę" w nim pozmieniałam, bo tamta wersja o wiele mniej do mnie przemawiała. Tyle w komentarzach dobrych słów, że nie wiem, gdzie ja je wszystkie pomieszczę.
attention TH Tak, nie byłam z początku do tego przekonana, ale ten wątek musiał się tu pojawić. Jest prawie że kluczowy w tej historii. Fakt, zaczyna się robić tajemniczo, mam wrażenie tylko, że znowu pozostawię jakiś niedosyt po tym opowiadaniu. Sekrety są niezwykle intrygująca, a głównej bohaterki już w szczególności.
Natalie Po przeczytaniu Twojego komentarza czułam, jak coś ciepłego wylewa mi się po sercu. Dziękuję, to zapewne trochę dodało mi skrzydeł i pewności w kwestii zaczętej przeze mnie historii. Haha, wystarczy, że dasz mój blog w obserwowane i tyle. Generalnie będę starała się wstawiać coś nowego co dwa tygodnie. Prawda, ale ten typ narracji jest równie ciężki do napisania, zachowania logiki tekstu, jak i do odbioru przez czytelnika. I pomyśleć, że jeszcze rok temu nie potrafiłam tak pisać...
Adeline. Jak to nie przerobiłam tego aż tak bardzo? No proszę Cię, prawie wszystko zmieniłam, prócz słów, zdań i złożeń, które mi się podobały i jako tako jeszcze pasowały w klimat prologu. No cóż, tym razem opowiadanie nie będzie jedynie od strony Kaulitza. A ja niestety do dialogów nie mam jakiegoś farta, nie za bardzo lubię je tworzyć (zawsze mam wrażenie, że są jakieś niemrawe i takie, nijakie), choć może z czasem mi się to zmieni. Ines, mnie też się podoba to imię, miał być to skrót od pewnego słowa, ale stwierdziłam, że to dziecko i tak już jest dostatecznie pokrzywdzone.
unnecessary Nie mam Ci go wcale za złe, sama mam niekiedy duże opóźnienia u Ciebie. Wróciłam, nie mogę zostawić pisania i tego świata, chyba za bardzo się z nim związałam. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz do wytłumaczenia z SM. Też się sama dziwię, że aż tyle zmieniłam w sposobie przelewania myśli na papier, zobaczymy, jak sprawa będzie się miała jeszcze za rok. 
Marta Rys A to dopiero początek, choć nie powiem, fascynuje mnie wizja środka tego opowiadania, bo kompletnie nie wiem, jak się ono dalej potoczy. Może to i będzie mało skromne z mojej strony, ale jeśli chcesz uwielbiać mnie jeszcze bardziej, sprawdź, co oznacza "Lynx" ^^